0
kawon30 23 sierpnia 2018 21:14
Do Portugalii planowałem wypad od paru lat, ale dopiero w czerwcu tego roku się udało. Bilety kupowane były po kolei nawet z 7-8 miesięcznym wyprzedzeniem spełniając swoje podstawowe założenie - miało być przede wszystkim tanio. Całość wyszła po czterystaparę złotych od osoby (za loty). Pierwszy odcinek Wrocław-Porto był Wizzairem, kolejne dwa Porto-Ponta Delgada i Ponta Delgada – Lizbona były Ryanairem, a ostatni Lisbona – Berlin Easyjetem. Wszystko oczywiście tylko z bagażem podręcznym. Do tego PKP z Warszawy/Poznania do Wrocławia i Flixbus z Berlina do Poznania/Warszawy. Koszt przejazdów wyszedł po mniej niż 100 zł na głowę. No to jedziemy.
Wtorek 19.06.18
Jedziemy w pociągu do Wrocławia(taki trochę lepszy pociąg, ale jak to PKP przed synem nie działa rozkładany stolik) i łapiemy oczywiście opóźnienie. Spotykamy się w centrum z kumplem, który jest z nastoletnią córką i udajemy się na lotnisko. Na lotnisku we Wrocławiu trafiamy na wściekłego jak pies kierownika zmiany (wściekły, bo musi tyrać kiedy Polacy grają swój pierwszy mecz na mundialu w Rosji). Ofiarą tej wściekłości staje się mój mini scyzoryk-breloczek do kluczy, który latał ze mną od ładnych kilku lat przyczepiony do kluczy od domu i nigdy, na żadnym lotnisku nie wzbudził niczyjej ciekawości. No ale trudno, przepadł i już, ale niestety mamy też tego pecha, że oglądamy w lotniskowej knajpie pierwszą połowę meczu naszych orłów. Dobrze, że drugiej nie musieliśmy. Lądujemy w Porto o czasie, ale niestety nie załapujemy się na metro od razu, przez co nie udało się nam też zrobić zakupów w najdłużej czynnym sklepie, który był przy hotelu. Nocleg w hostelu wymyśliła kilka dni przed wyjazdem moja żona i był to bardzo dobry pomysł, bo w planie było nocowanie pod namiotem w okolicach Parku Miejskiego lub na plaży. Nocleg w hostelu zapewnił nam za to kilka bardzo ważnych plusów – więcej czasu na zwiedzanie, możliwość zwiedzania bez plecaków z całym sprzętem turystycznym, nie mówiąc o takich luksusach jak odświeżenie pod prysznicem. Zakupy w sklepie odpadły, ale za to idziemy na nocny spacer po starówce. Atmosfera i pierwsze wrażenia z tego miasta rewelacyjne a tym, co rzuciło się w oczy najbardziej było to, ze wszędzie tańczyli ludzie. Pierwsza była jakaś szkoła przed którą tańczyła z setka dzieciaków. A potem na jakichś placach tańczyli spontanicznie ludzie i choć widać było, że są to grupki znajomych, zdarzało się, że dołączał się ktoś ze spacerowiczów. Fajne też było to, że na tancerzy czekały, w zaparkowanych obok wózkach, śpiące niemowlaki, czyli dziecko nie jest wymówką jeśli naprawdę się chce coś robić z pasją. Po takich widokach dusza się sama śmieje (i tańczy) - ludzie potrafią być wspaniali. Włóczymy się bez celu wypijając w knajpach po kilka piw, i gdzieś w środku nocy idziemy spać do hostelu.
, , ,
Środa 20.06.18
Wstajemy około 8 czasu miejscowego i po kąpieli idziemy na śniadanko do kawiarni. Ja z synem zaczynamy po włosku czyli kawa i ciastko, a kumpel z córką wrzucają na ruszt po sycącej, regionalnej potrawie - tost nadziewany mięsem zatopiony w jajku i serze + omlet z frytkami i warzywami. Potem spacer po starówce, po piwku w urokliwej knajpie nad samą rzeką, zakupy w sklepie i metro na lotnisko. Żegnamy Porto, które jest bardzo ładne, ale w planach mam, że tu jeszcze kiedyś wrócę.
, , , ,
Potem ładujemy się w samolot na Azory, który się ze 45 min. opóźnił. Odbieramy bagaże i po raz pierwszy ktoś na nas czeka. To pracownik wypożyczalni samochodów. Szybkie formalności (bo parking jest darmowy tylko przez 10 min.) i jedziemy na zakupy. A potem parkujemy samochód pomiędzy dwoma największymi plażami w stolicy. Śpimy w namiotach na trawniku, a obok nocuje kamper. Sceneria jest niesamowita i jest fantastycznie, a ogromnym plusem noclegu tutaj jest miękkość podłoża w postaci jakiegoś rodzaju trawy, która bardzo gęsto rośnie.
, , , , ,
Czwartek 21.06.18
Wstajemy rano i pakujemy namioty a potem jedziemy na kawę do najbliższej kawiarni. Potem ruszamy do malowniczo położonego Parku Narodowego z gorącymi źródłami - Centro de Interpretação Ambiental da Caldeira Velha. Wstęp po 8 euro, ale trzeba zainwestować. Krajobraz jak z bajki, ale takiej trochę S-f np. paprocie są tak ogromne jak z filmów, gdzie biegają dinozaury, poza tym odcienie zieleni niespotykane chyba nigdzie indziej. Jest po prostu pięknie i żadne słowa nie są w stanie tego opisać i tego oddać. Po kąpieli przenosimy się na plażę surferów w Ribeira Grande, potem zakupy i jedziemy na kamping do Furnas, gdzie rozkładamy obozowisko. Po raz pierwszy możemy pobujać się na zabranym z Polski hamaku. Poza tym miasteczko senne i zachwycające, a szczególnie jego kawałek z dymiącymi gejzerami, gdzie właściciele lokalnych knajp przyrządzają swoje cozido. Znajdujemy też mały polski akcent – sprzedawca świeżowyciskanych soków, w swojej małej budce (około 1x1 metr) ma wspomagacz w postaci wódki Wyborowa. Z gejzerów wydobywa się jednak trochę siarkowodoru i syn nie jest w stanie znieść tego zapachu. Potem czuć będzie jeszcze tymi gejzerami w oddalonym o kilka km. hamaku, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Koszt kempingu symboliczny, wyszło chyba po 5 euro od osoby, bo zaszaleliśmy i wykupiliśmy też dostęp do prądu. A miasteczko super, może poza polecaną przez wszystkich knajpą Tony’s, która nas rozczarowała.
, , , , , , , , , , , , , , , , ,
Piątek 22.06.18
Straciłem rachubę jaki mamy dzień tygodnia. Po śniadaniu w miasteczku pakujemy obozowisko i ruszamy dalej. Tu widzimy samochód przerobiony z Toi Toya, cały z plastiku a w miasteczku widzimy jeszcze taki jeden, tylko cały szary, co jeszcze bardziej przypominało przenośne WC.Po drodze mijamy takie widoczki.
, #img 35,
Nasz cel to Vila Franca do Campo a konkretnie malutka wysepka Ilehu de Vila Franca do Campo, gdzie mamy zamiar dopłynąć statkiem i się tam pokąpać. W miasteczku zastaje nas jakiś festyn taneczny i wygląda to super. Jest ogromny tort, który jedzie na podstawie, za nim jakieś wielkie głośniki i tańcząca cały czas reprezentacja miasteczka zaczynająca się od małych dzieci, a kończąca się na dorosłych. Po obejrzeniu tego widowiska pakujemy się na statek i po 10 minutach jesteśmy na pięknej wyspie. Wygląda to jak z pocztówki a przypomina trochę widoczki z jakiś bardzo egzotycznych rejonów. Potem jemy pyszny obiad w portowej knajpie i jedziemy do Nordeste, gdzie rozbijamy się na Campingu. Potem wyskakujemy jeszcze do centrum Nordeste na zakupy i kolejny festyn. Pomiędzy ratuszem a kościołem zgromadziło się dużo odświętnie ubranych ludzi, jest też część włodarzy miasteczka. Jest też orkiestra złożona z około 30 bębnów i kilku ogromnych talerzy. Dali taki show, że do tej pory, na wspomnienie dudni mi w brzuchu. Przy dźwiękach bębnów z odchodzących od rynku uliczek, marszowym krokiem wkraczają kolejne lokalne, młodociane drużyny piłkarskie. Każda na początku niesie swoje barwy klubowe, robi rundę honorową w koło placu ratuszowego i ustawia się w rzędzie. Potem następuje dekoracja zwycięzców, bo są to uczestnicy lokalnego turnieju piłkarskiego. I tu jest niebo o ziemia w porównaniu z Polską. Mój syn jeździł kiedyś jako młodociany na turnieje piłkarskie i wyglądało to zupełnie inaczej. Motywację, przy takiej oprawie na pewno mają dużo lepszą, a koszty takiego widowiska nie są przecież jakieś ogromne ( i u nas w wiejskich remizach zdarzają się orkiestry mogące zrobić podobny spektakl). Wieczorem dorosła część wyprawy daje trochę w palnik (kilka ładnych win) i gadamy z kim się da na kempingu (nastoletnia część wyprawy udaje się w tym czasie do swoich namiotów, bo właśnie wtedy pada jedyny deszcz jaki nas spotkał podczas tego wyjazdu). Zaczynamy nocne rozmowy od reprezentacji Czechosłowacji, gdzie przedstawicielki płci pięknej były po jednej z Czech i Słowacji. Rozmawiało się fajnie, ale Panie szybko poszły spać. Na kempingu było sporo Kanadyjczyków, ale najwięcej było osób miejscowych, które przyjechały tu. np. ze stolicy odpocząć w weekend na łonie natury. Miałem też mały wypadek, bo wpadłem do wyschniętego koryta rzeki (myśląc po ciemku, że to ścieżka), na szczęście byłem znieczulony winem i tylko trochę się potłukłem.
, , , , , , , , , , , , ,
23.06.18
Pranek na kacu i pogoda też taka trochę pochmurna. W planach mamy baseny, które zasilane są wodą z Atlantyku, ale odpuszczamy z dwóch powodów, po pierwsze pogoda nie zachęca do kąpieli, a po drugie nie jesteśmy w stanie przejść całej drogi prowadzącej na te baseny (przejechać samochodem też było by ją trudno, bo są znaki informacyjne, że to bardzo niebezpieczna droga i sugestia, żeby ją pokonywać pieszo). To leniwie się pakujemy a w recepcji kempingu udaje się nam wydrukować karty pokładowe na lot powrotny. Ten kemping był tańszy, pomimo, że musieliśmy płacić za parking wyszło po jakieś 4 euro za osobę. No to ruszamy w drogę w kierunku plantacji herbaty. Trafiamy do fabryki Cha Gorreana, gdzie można zobaczyć cały proces produkcji herbaty ale też można gratis jej spróbować. Nawet nam zasmakowało podczas degustacji i kupiliśmy ładnych kilka paczek do domu. Potem ruszamy w kierunku marketu (w którym robiliśmy zakupy w drugim dniu) i trafiamy do cudownej miejscowości Moinhos, gdzie znajdujemy najbardziej malowniczą plażę na wyspie. Pięknie, czyściutko, a wokoło miejscowości wiedzie jeszcze szlak turystyczny przy przejściu którego można podziwiać wodospady, roślinność i piękne widoki. Rzucamy coś na ząb w miejscowej restauracji, potem zakupy i jedziemy wzdłuż nadbrzeża w kierunku kempingu w Sete Cidades. Tu Kemping jest bezpłatny, ale też ma najbardziej skromne warunki (tylko zimna woda pod prysznicami), wc i kilka kranów. Bardzo za to rozbudowana jest tu infrastruktura związana ze spożywaniem posiłków, jak zresztą na całej wyspie. Praktycznie wszędzie są wygodne stoliki i pełno żeliwnych rusztów do grilli (u nas by złomiarze w ćwierć sekundy to zdemontowali), tak, że wieczorem robimy grilla. Miejscowi nas wspomogli opałem (tu grilla robią głównie przy pomocy rozżarzonego drewna, a nie węgla) i mogliśmy przyrządzić – burgery dla nastolatków (mówili, że pyszne), super rybę (zakupioną w sklepie ze świeżego połowu, gdzie ekspedient nam ją wypatroszył i obrał) za zawrotną cenę 78 centów, oraz coś w rodzaju szaszłyków z kilku rodzajów kiełbasek, papryki i cebuli. Wszystko mega pyszne a do tego winko dedykowane do krewetek. Jest rewelacyjnie, a od syna na dzień ojca dostałem piwo w mega butli, przy czym jego zakup zorganizował w bardzo przebiegły i wyrafinowany sposób, że nawet nic się nie połapałem, kiedy to zrobił.
, , , , , , , , , , , ,
24.06.18
W planach mamy obejście przez góry pięknych jezior, które w okolicy Sete Cidades są, ale trochę wszyscy nie mamy sił na taki wyczyn, za to organizujemy prysznic w zimnej wodzie (musimy tu zaimprowizować kotarę z płachty namiotowej, bo prysznice są na świeżym powietrzu). Po kąpieli ruszamy na najsłynniejszy punkt widokowy wyspy Miradouro da Boca do Inferno, znajdujący się na każdym folderze reklamującym Azory. Widoczki faktycznie rewelacyjne. Potem ruszamy zwiedzić stolicę, czyli Ponta Delgadę, zakupy i ruszamy na parking pomiędzy plażami, gdzie spaliśmy w pierwszą noc. I tu pułapka, bo na te plaże zjechali chyba wszyscy ludzie z wyspy i nie ma ani jednego miejsca parkingowego, ale po kilku kółkach znajdujemy. W knajpie plażowej idziemy zobaczyć mecz Polaków. Niestety zobaczyliśmy to żałosne widowisko, zwane jak zawsze w przypadku drugiego meczu na turniejach „meczem o wszystko”. Szczęściem w tym nieszczęściu było to, że oglądaliśmy go z komentarzami po Portugalsku i nie trzeba było słuchać speców z TVP. Potem kolacja i kładziemy się wcześniej, bo rano pobudka, żeby zdać samochód i poranny lot do Lizbony. Pomimo żegnania się z tą piękną wyspą, jutro nadal będziemy w Portugalii.
, , , , , , , , ,
25.06.18
Wstajemy wcześnie rano i obaj z Lesiem popełniamy ten sam błąd w obliczeniach w stosunku do strefy czasowej budząc się o dwie godziny za wcześnie. Ale dało się jeszcze dospać. Potem zwrot samochodu, z lekkim stresem czy się wyrobimy czasowo na dziesięciominutowym darmowym postoju, ale się udaje. Lot do Lizbony komfortowy, ale bardzo skrupulatnie sprawdzali płyny czy łącznie nie przekraczają czasem 1 litra. Dwie godziny lotu i jesteśmy w Lizbonie. Lotnisko duże i dość długo czekamy na bagaż (chyba zawsze to długo trwa, bo pomiędzy taśmami do odbioru bagażu umieścili palarnię). Niestety swój plecak dostaję w częściach (nawet nie wiedziałem, że można zdemontować w nim stelaż) a namiot, który był w bocznej kieszeni przyjeżdża dopiero po kilkunastu minutach. Potem metro i spacer do hostelu, w którym możemy zostawić bagaże a zameldować się możemy dopiero o 16-tej. To ruszamy w miasto. Znowu widzę fajny aspekt związany z edukacją, dzieciaki z przedszkola na swoich strojach mają przyszyte duże znaki drogowe. Wrzucamy coś na ząb, strzelamy po piwku i w końcu upragniony prysznic w hostelu. Wieczorem znowu w miasto, ale Lizbona sprawia wrażenie bardziej sennej niż Porto, które zwiedzaliśmy na początku również wieczorem. Winko na tarasie widokowym na 7 piętrze i spać.
, , , ,
26.06.18
Rano śniadanko a potem kupujemy bilety dobowe (takie co obejmują metro, autobusy, tramwaje i windy), bo mamy zamiar trochę po Lizbonie się pokręcić. Zaczynamy tramwajem bez celu obierając tylko azymut na starówkę. Podróż fajna, a Lizbona bardzo malownicza i co trochę ma tarasy widokowe. Podróż słynnym tramwajem 28 trochę przereklamowana, ale jedziemy w totalnym ścisku i w poprzednim tramwaju było dużo lepiej. Zwiedzamy słynne miejsca z przewodnika, ale staramy się tez zaglądać w różne zakamarki i jest całkiem fajnie. Pod najsłynniejszą windą kolejka na 1,5 godziny stania, ale ratują nas rodacy menele, żyjący tutaj na ulicy. Jak usłyszeli, że rozmawiamy po Polsku to jeden podszedł i zaoferował pomoc. Zamiast stać w kolejce do windy, można skorzystać z windy w sklepie z torebkami, znajdującym się naprzeciwko (zupełnie ze darmo i bez żadnej kolejki, a słynną windą zjechaliśmy potem w dół). Gdzieś już kiedyś wcześniej czytałem o tym patencie na windę w sklepie z torebkami ale nie zapamiętałem tego faktu. Rodacy dostali za pomoc jakieś drobne wsparcie i wszyscy byli zadowoleni. Potem jedziemy do Belem, gdzie robią słynne w całej Portugali ciastka. Do każdej z atrakcji ogromne kolejki, do słynnej ciastkarni tak samo, ale pooglądaliśmy z boku i wracamy do hostelu. Wieczorem oczywiście taras widokowy na 7 piętrze, wino z lokalną, portugalską przekąską (łubin w słonej zalewie), pakowanie i spać.
, , , , , , , , ,
27.06.18
Rano bardzo wczesna pobudka, żeby być o 4.15 na lotnisku, gdzie jedziemy Uberem. Potem Easyjet do Berlina, a na lotnisku tym razem przyczepiają się do puszki sardynek, którą zabierają gdzieś do sprawdzenia na zaplecze. Po dziesiątej jesteśmy w Berlinie i idziemy do Lidla na zakupy na drogę, strzelamy po piwku i jemy jakieś wypieki. Potem flixbus do Warszawy (8 godzin) i o 21.30 jesteśmy na Młocinach. Tak się spieszyłem do domu, że nie zauważyłem, że odebrałem plecak bez stelaża (kapnąłem się po jakimś czasie, ale infolinia flixbus oczywiście działa tylko do 20-tej). Do stelaża zamontowany jest pas biodrowy w kieszeniach którego zostały dwie duże paczki herbaty, kupione na Azorach, akcesoria wędkarskie i karty do gry. Niestety to powitanie po Polsku trochę zepsuło smak na finale tej wyprawy. Potem na infolinii flixbusa powiedzieli, że muszę wypełnić formularz do zgubionego bagażu, co też uczyniłem. Zgłosiłem też sprawę do ubezpieczyciela, bo mieliśmy wykupione ubezpieczenie, które obejmowało bagaż na kwotę 200 euro. Niestety na formularz flixbus odpowiedział, że nic takiego u nich nie znaleziono, czyli ktoś to po prostu ukradł, a ubezpieczyciel powiedział, że w takim przypadku jak ten, ubezpieczenie się nie należy. Niech się udławi złodziej tą herbatą! Podsumowanie jednak jest jak najbardziej pozytywne, Portugalia jako kraj jest jak najbardziej do głębszego spenetrowania, a Azory w szczególności. Postaram się do nich wrócić. Jeszcze na koniec takie małe porównanie jak Lidl traktuje nasz rynek. To samo wino co u nas kosztuje w portugalskim Lidlu ponad dwa razy taniej. Ja rozumiem, że w Polsce to duże podatki są i trzeba z nich finansować rożne rzeczy, ale aż tak. Portugalczycy mimo wszystko chyba zarabiają lepiej niż my.
,






Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

badmoon 31 sierpnia 2018 11:01 Odpowiedz
Odnośnie ostatniej części relacji, to chyba jednak Portugalczycy zarabiają średnio gorzej niż Polacy. Nie mówiąc już o mieszkańcach portugalskich wysp.
kawon30 1 września 2018 07:44 Odpowiedz
badmoonOdnośnie ostatniej części relacji, to chyba jednak Portugalczycy zarabiają średnio gorzej niż Polacy. Nie mówiąc już o mieszkańcach portugalskich wysp.
Nie wiedziałem, że ich przegoniliśmy, bo na początku tego roku dopiero się do nich zbliżaliśmy. Teraz wszystko jasne, wiadomo dlaczego płacimy w tej samej sieci, za to samo wino ponad 2 razy więcej. Ach życie w dobrobycie ?